Po dwóch dniach i przejechaniu 180 kilometrów śpię na szlaku Alpe Adria. Nie startowałem z samej Wenecji i Wam też nie radzę. Rower w Wenecji byłby wyłącznie narzędziem tortur. Jedyne rowery, jakie tam widziałem, stanowiły dekorację lokali gastronomicznych i sklepów. Wszystko, co ma kółka jest w tym mieście problemem, nawet walizka.
Startowałem z Treviso z dwóch powodów: tam lądują samoloty Ryanaira z Krakowa, tam też wynajęliśmy z małżonką uroczy pokój z tarasem w willi z XVI wieku.
Oryginalnie Alpe Adria (AA)zaczyna się w Grado. Żeby do niej dołączyć postanowiłem pojechać szlakiem rowerowym AIDA do Udine. Choć omija on ruchliwe drogi (poza kilkoma przeprawami przez większe rzeki), to skrót jego nazwy w wolnym tłumaczeniu oznacza zapewne „Szlak Miłośników Błota i Piachu”. Jego twórcy upodobali sobie bowiem szutry i drogi gruntowe, które po obfitych deszczach były albo trudno przejezdne, albo nieprzejezdne wcale.
Pomysł omijania dróg jest godzien pochwały, bo kierowcy w Wenecji Euganejskiej gardzą rowerzystami. Wyprzedzają z centymetrowym odstępem, wymuszają pierwszeństwo, kilka razy groźnie zajechali mi drogę. Jechałem z ciągłym poczuciem, że kierowcy na mnie polują.
Sytuacja trochę się zmieniła wraz z wjechaniem w Udine na AA. Za wcześnie by powiedzieć, że kierowcy w Wenecji Julijskiej są bardziej kulturalni. Możliwe jednak, że obecność sporej liczby rowerzystów jakoś na nich wpłynęła.
Mam za sobą pierwsze kilometry AA. Gdy ruszałem pasma górskie majaczyły mi na horyzoncie. Dziś nocuję u ich podnóża. A z bliska nie wyglądają już na takie łatwe do pokonania.
no w koooooońcu…. ileż można było czekać 😉