Dzień piąty: Sigulda – Rīga

To nie było wesele, tylko koncert. Niecały kilometr w dół rzeki, w muszli koncertowej, grali – i to całkiem nieźle – The Sound Poets. Łotewska para pilnująca biwaku (czyli mnie) poczęstowała mnie łopatą żaru i naręczem suchego drewna, więc do 23-ej w „loży honorowej” nad brzegiem rzeki, sącząc dwie pinty jasnego pełnego łotewskiego piwa, słuchałem koncertu wpatrzony w skry z ogniska.

Błądząc wcześniej w poszukiwaniu biwaku odkryłem na parkingowej mapce okolicy, że warto się tu trochę pokręcić. Dlatego dziś postanowiłem poświęcić Siguldzie więcej czasu. Przejechałem na drugą stronę rzeki zbudowanym – podobnie jak słynne Golden Gate – w 1937 roku, kamiennym mostem.

Największe wrażenie robią tu trzy zamki: w Sigulda, Krimulda i Turaida. Usadowione na wysokości blisko 100 m n.p.m., spoglądające na siebie ponad doliną rzeki Gauja. Zielone urwiska z obu stron doliny spina kolej linowa, którą przedostałem się do odwiedzonego dzień wcześniej kompleksu w Krimulda.

 

Na powrót żółtym wagonikiem musiałem jednak poczekać godzinę, bo uziemiła mnie burza. Cenna to była przerwa, dzięki niej ja zjadłem pieczone kiełbaski z duszoną kapustą kiszoną (podobno danie regionalne) i dokończyć relację z poprzedniego dnia.
Lenistwo skończyło się wraz z deszczem równo o 14-tej. Do Rygi niby tylko troszkę ponad 50 km, ale jakoś kręcić mi się nie chce. Pewnie też przez ciągłe zdejmowanie i ubieranie przeciwdeszczowej peleryny, dotarłem na miejsce dopiero przed 18-tą. Całą drogę jechałem wzdłuż ruchliwej krajówki A2, a potem ostatnich kilkunaście kilometrów w granicach miasta. Pierwszą godzinę w hotelu spędziłem pod prysznicem, przez co średni dzienny czas poświęcony na kąpiel w ostatnim tygodniu powrócił do przyzwoitego poziomu 10 minut.

Mimo zmęczenia nie chciałem sobie jednak odpuścić odwiedzin starego miasta. Po półgodzinnym spacerze trafiłem w sam środek turystycznego kiczu. Mieniące się kolorami lampki LED, knajpka na knajpce, niesłychanie głośna – z rzadka na żywo – muzyka, mnóstwo pijanej młodzieży, tej wesołej – chyba lokalnej, i tej agresywnej – to akurat turyści z Rosji. Wypisz-wymaluj: krakowski Kazimierz, kto był – wie o czym mówię.

Po 23 miałem już dość. Postanowiłem zaopatrzyć się w piwo i posiedzieć samotnie w hotelowym pokoju. A tu w markecie niespodzianka. W mieście, w którym w przejściach podziemnych potykam się o pijaków, butelki albo pijaków z butelką, alkohol w sklepach sprzedawany jest tylko do godziny 22-ej! I nie kupisz, chyba że w knajpie. Po co? Nie wiem. Dość, że ze smutkiem muszę patrzeć jak kasjer wyłuskuje mi z koszyka puszki zostawiając tylko owoce i Colę 🙁

Zaskoczyło mnie tylko, że powrót do hotelu trolejbusem mogłem już odbyć za darmo z powodu jakichś Dni Rygi. Może to za ich przyczyną starówka tak wyglądała? Może jutro miło mnie zaskoczy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.