Dzień siódmy: Bauska – Piniava

Ivars najwyraźniej czaił się wyczekując aż się obudzę, bo kiedy tylko wychynąłem z namiotu doskoczył z zaproszeniem na śniadanie i fusianą kawę. Kolejną godzinę spędziliśmy na rowerowym objeździe miasta i zwizytowaniu co ważniejszych obiektów. Szczególnie przypadł mi do gustu XIV wieczny zamek w Bauska posadowiony na półwyspie ściśniętym nurtami dwu rzek: Mēmele i Mūsa. Tuż za zamkiem rzeki łączą się w „wielką rzekę” Lielupe.

Zamek, podzielony wyraźnie na dwie części, jedną stanowią uporządkowane ruiny, drugą – odrestaurowany kompleks goszczący muzeum. Za wcześnie było jednak na zwiedzanie.

Po serdecznym pożegnaniu ruszyłem w dalszą drogę. Narzekałem na wczorajszy wiatr? Dziś za nim zatęskniłem. Ten który wiał dziś był kilka razy silniejszy. Kiedy dmuchał w twarz zmuszał do nieużywanych wcześniej przełożeń i obniżał prędkość poniżej 10 km/h. Już chyba szedłbym szybciej. A kiedy na chwilę zmieniał się w boczny targał rowerem jak żaglem. Uparłem się jednak przeć naprzód rozumiejąc, że jeśli się nie wyrwę dziś z Łotwy, nie dotrę do Wilna do piątku.

Przekroczenie granicy w kwestii wiatru niczego nie zmieniło. Łapałem więc każdą okazję do przerwy. Stąd wizyta w mini ZOO z przeraźliwie smutnymi zwierzętami i ciekawy spacer po przydrożnym skansenie.

Za dzisiejszy cel obrałem sobie Panevėžys, którego nazwa działała na mnie dziwnie mobilizująco. Wykończony trafiłem na jego przedmieścia w Piniava przed 18-tą i postanowiłem zatrzymać się na przydrożnym kempingu. Ciepła woda pod prysznicem, dostęp do kuchni i ogrodzony, strzeżony przez potężnego wilczura teren napawały optymizmem. Nawet wiatr, zaraz po tym jak skończyłem z nim walczyć podczas rozbijania namiotu, postanowił się wyłączyć i nie poruszał już choćby listkami na drzewach. 


Opuściłem Łotwę, wiec jeszcze kilka słów o niej. Wszędzie widać obecność ludności narodowości rosyjskiej. Ivars, przestrzegając mnie przed wieczornym spacerem po Bauska, zwracał uwagę na wszechobecną agresję u tutejszej młodzieży. Nie można też liczyć na częste przypadkowe przejawy serdeczności na ulicy, nie pamiętam, by ktokolwiek z mijanych oddał pozdrowienie. W tych okolicznościach fakt, że trafiłem na Ivarsa graniczy z cudem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.