Dzień dziesiąty: Villamartin de la Abadia – Samos

Dzisiejszy dzień to moja absolutna porażka. Wyobrażałem sobie, że mogę zaplanować trasę tak, by oszczędzając kilometry pozwolić sobie na kilkukilometrowy odcinek górskimi ścieżkami. To był błąd.

Wyjazd N-VI w kierunku A Coruña dostarczył niesamowitych widoków, tak urzekających, że co 10 minut zatrzymywałem się, by zrobić zdjęcie. Upał narastał, więc około 14-tej postanowiłem ugotować obiad na poboczu, w opuszczonej budzie, pewnie kiedyś z owocami. I tak jakoś zleciało do czwartej.

A potem zaczęła się męka. W Las Herrerias pożegnałem się z N-VI i odskoczyłem na CV-125/1, a potem od La Faba na przejście górską ścieżką. Przez nie wiem jak długo, ale bardzo długo, próbowałem wnieść rower na szczyt. Jakoś dowlokłem się do CV-125/15, która okazała się być wcale nie mniej morderczym odcinkiem wspinania się wciąż wyżej i wyżej. Dopiero spotkanie z LU-633 w O Cebreiro przyniosło trochę ulgi, ale nie koniec wspinaczki.

Kolejne godziny przynosiły kolejne przełęcze: 1250, 1270, wreszcie 1335 m n.p.m. na przełęczy Wysoki Słup (Alto do Polo po galicyjsku). Postanowiłem tam nawet uzupełnić wodę w bidonie w maleńkim przydrożnym barze, ale chyba wszyscy goście przyszli ze swoimi ogromnymi psami, więc odpuściłem, a siedzący przy winie goście pokiwali głowami z aprobatą.

Kilka niewielkich podjazdów dalej zaczął się roller coaster. Na przestrzeni zaledwie kilku kilometrów zacząłem spadać z wysokości 1300 m n.p.m. do 800. Szaleństwo: mimo obu hamulców w użyciu prędkość często grubo ponad 50 km/h, ciągły 7% spadek i serpentyny z tak ostrymi zakrętami, że adrenalina podskoczyła mi do najwyższego poziomu z możliwych. Po półgodzinie takiego szaleństwa, zmarznięty i wyczerpany trafiłem do Triacastela, gdzie uzupełniłem wodę i uznałem, że spokojnie zdążę jeszcze dziś dotrzeć do odległego o 20 km Sarria, gdzie planowałem nocleg.

Niestety, 5 minut później „odcięło mi całkowicie prąd”. Nogi nie były w stanie ruszyć roweru z miejsca, mimo zjedzonych dopiero co daktyli. Szybki postój na poboczu i decyzja o wzięciu pokoju w pensjonacie Santa Rosa w Samos.

Piękne miasteczko z uroczym zamkiem, ale pensjonat… Jeśli macie tu nawet małą szansę przenocować – musicie! Cudowne, urządzone bardzo gustownie przez właścicielkę, miejsce. Pełne uroku i w ogóle fantastyczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.