Dzień dziewiąty: León – Villamartin de la Abadia

To był cudowny dzień! Mimo, iż dobór trasy był dość ryzykowny, wszystko potoczyło się jak najlepiej. A zaczęło się wcale nie tak obiecująco. Wczoraj odwiedziłem León – piękne, zabytkowe miasto, warte spędzenia w nim dodatkowego dnia. A dziś za późno wystartowałem, guzdrałem się do południa, jakby szukając kolejnych wymówek, żeby dziś się nie napracować.

Catedral de León
Catedral de León
Catedral de León
Catedral de León
Plaza Mayor w León
Plaza Mayor w León
Arco de la Cárcel
Arco de la Cárcel
Iglesia San Marcos
Iglesia San Marcos
Puente De San Marcos
Puente De San Marcos
uliczka w León
uliczka w León

Wyjazd z León też był wyzwaniem, bo N-120 tym razem okazała się bardzo ruchliwą szosą, z jakby mniej wrażliwymi kierowcami, i wymagająca znacznie większego skupienia, niż kiedykolwiek. Aż dziw bierze, że pielgrzymi także wzdłuż niej mają wyznaczoną marszrutę. Na szczęście po 20 km w Villadangos del Paramo oderwałem się od niej i drogą LE-443, a potem od Benavides de Órbego LE-5422, pomknąłem po asfalcie przez okolice z pięknymi widokami, małymi wioskami z kamiennymi budynkami.

Krajobraz i przyroda bardzo się zmieniły, zniknęły jakiejkolwiek ślady przyrody śródziemnomorskiej, a otoczenie przypominało zupełnie nasze, polskie klimaty: wokół lasy liściaste a winnice zniknęły całkowicie wyparte przez plantacje chmielu. Wraz z coraz większym pofałdowaniem terenu pojawiły się górskie potoki, a w lasach zacząłem dostrzegać sarny i lisy.

Wiejska pralnia publiczna, odbudowana za unijne dotacje, doskonałe miejsce na lunch
Wiejska pralnia publiczna, odbudowana za unijne dotacje, doskonałe miejsce na lunch

Od Vanidodes postanowiłem spróbować trochę przełaju, i poprowadzić trasę przez las. Początkowo droga była ziemna, ale mocno ujeżdżona przez auta, potem zmieniła się w kamienistą, a wreszcie w leśną ścieżkę, którą mocno pod górę, pchając rower, przeskoczyłem przez grzbiet góry. To było 6 bardzo męczących kilometrów kosztujących mnie ponad godzinę. Ale te leśne eskapady doprowadziły mnie do Rodrigatos de la Obispalia, gdzie dołączyłem do N-VI, najpiękniejszej – jak dotychczas – trasy tej wyprawy. Owszem, trzeba się było blisko godzinę wspinać na przełęcz Manzanal na wysokości 1225 m n.p.m., ale za to potem cudowne zjazdy wśród typowo wysokogórskich widoków, wiaduktami nad tak wysokimi przepaściami, że mój lęk wysokości niemal mnie paraliżował. Jazda w dół z pewnością dałaby nowe rekordy prędkości, gdyby nie bardzo silny wiatr w oczy, o którym ostrzegały specjalne tablice. Przejazd dwoma tunelami, pierwszym króciutkim, za to drugim na tyle długim, by odczuć bijący z niego chłód i porządnie zmarznąć przed dojechaniem do wylotu.

N-VI kilometrami bezbłędnie wiodła mnie ponad okolicznymi miasteczkami – raz tylko zmuszając do jeszcze jednej wspinaczki – aż wreszcie omijając górą Ponferradę (jechałem już po zmroku, więc widok był nieziemski) doprowadziła mnie do kempingu w Villamartin de la Abadia, bardzo przytulnego i z niebywale miłą obsługą.

To był jak do tej pory najbardziej emocjonujący i dający najwięcej radości etap, szczerze polecam go komuś powtórzyć, może jedynie z wyjątkiem tego odcinka leśnego. Łatwo go zmienić, zwłaszcza jeśli wyruszycie wcześniej niż ja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.