Dzień pierwszy: Barcelona – Alcover

Początkowy odcinek hiszpańskiej wyprawy, prowadzący ze stolicy Katalonii do stolicy Aragonii, to ponad 300 km jazdy, czasem wśród winnic i sadów owocowych, ale także przez suchą jak pieprz pustynię Monegros.


Od samego początku przyszło mi zmagać się nie tyle z kilometrami, co z ponad 40-stopniowym upałem. Trudno powiedzieć, w jakich warunkach najlepiej podróżować. W pamięci mam jeszcze wyprawę do krajów bałtyckich, gdzie często mokłem, a temperatura niewiele przekraczała 20 stopni. Przywołując tamto wspomnienie przekonuję siebie, że upał bardziej mi leży, a na pewno pasuje do śródziemnomorskich klimatów.

Jeździ się tu bardzo bezpiecznie, obok tras szybkiego ruchu istnieją równoległe drogi dla rowerów i traktorów, na których ruch jest prawie żaden, a asfalt jak marzenie. Kierowcy ostrożnie się ze mną obchodzili, kilku nawet pozdrowiło mijając. Na bardzo popularnych tu rondach trzeba jednak uważać na oznaczenia dróg dla rowerów.

Pierwszego dnia pokonałem odcinek z Barcelony do odległego o ponad 100 km Alcover. Zaczął się od wspinaczki na wysokość blisko 500 m n.p.m. prowadzącą na zachód szosą N-340. Okazała się ona mało uczęszczana i raczej łatwa, w sam raz na rozgrzewkę. Po obu stronach ciągną się winnice z dojrzewającymi w słońcu winogronami. Wkrótce po przekroczeniu Gór Katalońskich i wjechaniu w Kotlinę Aragońską szosa stała się jeszcze mniej uczęszczana, a wzdłuż niej pojawiły się owocowe sady. Zdecydowałem się na nocleg w Hotel Nou w Alcover, miłym i czystym miejscu, z pięknym widokiem z balkonu na zabytkowe uliczki. Samo miasteczko leży w regionie Tarragona, należącym do automii katalońskiej. Nocny spacer odkrył przede mną sieć wąskich uliczek oświetlonych złotym światłem latarni ze stojącymi pośrodku starówki ruinami kościoła Niepokalanej Krwi (Iglesia de la Purisima Sangre).

Prawdziwą niespodzianką była biesiada, która rozpoczęła się równo z zachodem słońca. Usiadłem w jednym z kilku kawiarnianych ogródków, gdzie przy piwie obserwowałem mieszkańców, którzy rozsiedli się przy stolikach i gorąco o czymś dyskutowali. Towarzyszyły im biegające wkoło dzieci, niektóre panie trzymały na rękach niemowlęta. Cały ten zgiełk nie był ani przez chwilę męczący, miało się wrażenie, że całe miasteczko wyległo z domów i zaczęło się właśnie relaksować. Wszystko to obserwowałem z otwartymi ustami, póki powoli nie ucichło niewiele po północy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.