Zielo Velo z Rzeszowa do Kielc

„Nadejszła” pora, żeby spróbować szlaków rowerowych poza Małopolską. Nie da się ukryć, że rozmach Green Velo (ponad 2000 km „z przyległościami”) robi wrażenie, ale pewnie potrzebowałbym miesiąca na przejechanie go w całości. A jak się ma tylko dwa dni to trzeba wybrać kawałek. Wybrałem ten, który łączy stolice podkarpackiego i świętokrzyskiego. Niespełna 300 km, na pierwszy rzut oka do przejechania „na luziku”.

#GreenVelo

Trochę z powodu układu połączeń kolejowych, a trochę za sprawą wyboru sandomierskiego campingu jako miejsca noclegu, przyszło mi jechać rowerem z Rzeszowa do Kielc – troszkę jakby „pod prąd”. Uznałem jednak (jak się okazało słusznie), że dłuższy – 160 kilometrowy – odcinek lepiej pokonać pierwszego dnia, a na wieczorny pociąg powrotny do Krakowa następnego dnia trzeba dać sobie szansę zdążyć pokonując jednie 120 kilometrów.

#GreenVelo

Podróże pociągiem zajmują w moich opowieściach zawsze akapit, tym razem też poświęcę temu tematowi kilka słów. Pociąg TLK relacji Świnoujście – Przemyśl jest ostatnim środkiem lokomocji jakim chcielibyście podróżować rowerem. Wsiadasz o szóstej rano do wagonu bez przedziałów, w którym od 13 godzin podróżuje ponad setka osób, miejsca na rowery zajęte, więc rower stawiasz w jedynym dostępnym miejscu w korytarzu, twoje miejsce jest po przeciwnej stronie wagonu (nawet nie wiesz czy jeszcze wolne), więc żeby nie stracić z oczu sakw i roweru siedzisz dwie godziny skulony między dolną a górną półką regału na bagaże. Żałuję, że nie wybrałem moich ulubionych lini regionalnych, ale skusiła mnie o 30 minut krótsza podróż. Drugi raz tego błędu nie popełnię.

Pierwszy haust po wyjściu z wagonu uderzył mnie świeżością i wysoką zawartością powietrza w powietrzu, z pomocą innych pasażerów wytoczyłem się sprawnie z dobytkiem na peron. Szlak Green Velo przebiega zaledwie kilkaset metrów obok dworca kolejowego, ale wykręca kilka kilometrów na południe wzdłuż Wisłoka, by potem wrócić na północ wzdłuż drogi krajowej (DK) nr 94. Oszczędziłem sobie tego kawałka przeskakując skrótem ulicą Lwowską do Ronda Pobitno, na którym DK 94 rozstaje się z DK 97. Wzdłuż 97-ki dojeżdżamy do Lasu Dębina, gdzie rozpoczyna się podróż na wschód do Łańcuta. Nie wiem tylko dlaczego od Ronda Jacka Kuronia w Rzeszowie szlak każe nam jechać po lewej stronie DK 97 i wracać potem do Rubinowej prawą stroną, skoro od razu można pojechać prawą po wygodnej ścieżce rowerowej.

Wiesia, Iwonka i Grażynka z Ostrowca Świętokrzyskiego

Od Rzeszowa do Łańcuta podróżuje się bardzo wygodnymi i mało uczęszczanymi drogami lokalnymi, czasem wśród zabudowań, czasem wśród drzew. Szlak wiedzie wzdłuż linii kolejowej, od czasu do czasu przeskakując przez nią, czasem oddalając się na kilometr czy dwa, by zaraz potem wrócić. Jedzie się wygodnie, z poczuciem bezpieczeństwa i komfortu. Zwłaszcza, gdy tak jak mnie, uda się znaleźć towarzystwo w podróży. Dołączyłem do trójki podróżniczek z Ostrowca Świętokrzyskiego. Wspólna jazda, śniadanie i kawa na MOR-ze to szansa do wymiany doświadczeń, ale okazało się, że nie łatwo zaimponować dziewczynom, które wykręcają tysiące kilometrów. Momentami trudno było za nimi nadążyć, ale do Łańcuta dotarliśmy wspólnie.

Powozownia w Łańcucie

Aby dotrzeć do centrum, do zamku i powozowni, trzeba pokonać kilometrowy podjazd odłączając się na moment od szlaku. Okazało się jednak, że na zwiedzanie było za wcześnie, w poniedziałek otwierali dopiero w południe. Udało nam się zobaczyć kilka powozów niemalże „przez dziurkę od klucza”, poprzyglądać się zamkowi z zewnątrz, ale czekać na otwarcie muzeum się nie zdecydowaliśmy. Dziewczyny miały jeszcze do pokonania ponad 70 kilometrów, kończyły dzień w Ulanowie. Ja do Sandomierza miałem o 60 kilometrów więcej, dlatego pożegnaliśmy się w Łańcucie – one musiały uzupełnić zapasy wody i prowiantu w sklepie, a ja pojechałem w dalszą drogę.

Zamek w Łańcucie

Z Łańcuta szlak wyprowadza nas na wschód, by w Białobrzegach skręcić na północ i po przekroczeniu Wisłoka trzymać się tego kierunku aż do Ulanowa. Szlak wiedzie wśród lasów i  pól, głównie asfaltem, ale z odcinkami szutrowymi w całkiem niezłym stanie. Bardzo dobre oznakowanie szlaku nie pozostawiało wątpliwości którędy jechać. Oczywiście, ktoś rozpieszczony oznakowaniem np. małopolskiej Wiślanej Trasy Rowerowej, mógłby pomarudzić tu i ówdzie, ale porównując z kilkoma dotychczas poznanymi szlakami ten wypada co najmniej nieźle.

Dość gęsto umieszczone przy trasie Miesca Odpoczynku dla Rowerzystów (MOR), może trochę skromne, ale drewniane, dużo milsze dla oka niż te w Małopolsce, i w przeciwieństwie do tych ostatnich dające cień w upalny dzień.

Jazda aż do samego Ulanowa, z przystankami w Leżajsku i Rudniku nad Sanem, jest czystą przyjemnością obcowania z przyrodą i krajobrazem. Trasa cieszy się dużą popularnością wśród rowerzystów jeżdżących nią w obu kierunkach, i to zarówno tych wielodniowych „sakwiarzy”, jak i kilkugodzinnych „wycieczkowiczów”.

Od Ulanowa szlak zaczyna prowadzić wzdłuż dużo ruchliwszej szosy. Asfaltowa alejka rowerowa ciągnie się wzdłuż drogi, od czasu do czasu przeskakując z prawej na lewą i z powrotem. W kilku gminach włodarze urozmaicili jazdę robiąc ścieżkę z kostki, przy okazji przy każdym wjeździe na podwórko obniżając ją o 20 cm, przez co były miejsca, gdzie skakałem na hopkach w górę i w dół co kilkanaście metrów. Nie wiem skąd taki idiotyczny pomysł, na szczęście niewiele gmin na niego wpadło.

Tak czy inaczej te 50 km do granicy województwa świętokrzyskiego było najnudniejszą jazdą tego roku. Tylko szosa, samochody i domy, żadnych atrakcyjnych widoków, nie licząc cmentarzy. Trochę urozmaicenia wprowadzają lokalni kierowcy, dla których termin „pierwszeństwo przejazdu” jest frazą ze Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Uważajcie zatem na każdym skrzyżowaniu i na wjazdach na posesje, bo zdarzyło mi się, że kierowcy zajeżdżali drogę patrząc mi przy tym prosto w oczy.

Jeśli będziecie jechali ten odcinek to doradzam ustawić go na początku dnia. Jadąc go – jak ja – na koniec 160 kilometrowej jazdy grozi Wam, że zaśniecie z nudów. Zdecydowanie doradzam decydentom, aby poszukali jakiegoś alternatywnego przebiegu szlaku na tym fragmencie.

Przekroczenie granicy województwa i wieczorny wjazd do Sandomierza rekompensuje część tej nudy, a szczególnie widok oświetlonego promieniami zachodzącego słońca starego miasta i zamku z mostu na Wiśle.

Nocleg zaplanowałem na jedynym w promieniu 100 km Campingu Browarnym u stóp starego miasta. Można z niego wyjść przez furtkę wprost w zabytkową część miasta. Nie znalazłem żadnych wad tego miejsca, nawet sąsiedztwo DK 77 nie stanowiło żadnej uciążliwości. Czyste łazienki, wygodne miejsce pod namiot, bardzo miły gospodarz i piwo „z kija”, to wszystko składa się na bardzo miłe wrażenia z pobytu. Gdybyście chcieli także skorzystać z tego noclegu doradzam wjeżdżać na niego od strony stacji Orlen, trochę na dziko przenosząc rower przez krawężnik parkingu. To dojazd nie tylko krótszy, ale też dający pewność, że brama będzie otwarta, warto jednak być na miejscu przed 22-gą.

Green Velo w województwie świętokrzyskim to całkowita odmiana. Teren zaczyna mocno falować, przez co musimy trochę popracować na podjazdach, ale też wiatr zaszumi nam w uszach na zjazdach. À propos wiatru – opinie o tym, że wieje w kieleckiem nie są wyssane z palca. Wiało mocno i miałem wrażenie, że kierunek, w którym jechałem, nie miał żadnego znaczenia, bo zawsze wiało w oczy. To fenomenalne zjawisko potrafi trochę zmęczyć, ale krajobrazy wynagradzają trud jazdy. Mało uczęszczane asfaltowe drogi lokalne i ścieżki szutrowe kręciły przez owocowe sady przywołując w pamięci obrazy z Katalonii. Zestawiłem nawet zdjęcia z tymi z zeszłego roku i podobieństwo było uderzające. Wrażenie potęgował jeszcze wzmagający się z każdą godziną upał.

Podczas jazdy przez świętokrzyskie uderza wielość szlaków rowerowych, które krzyżują się z Green Velo. Bardzo dobre oznakowanie i opisy szlaków tematycznych przekonują, że to województwo trzeba będzie w przyszłości odwiedzać znacznie częściej. Wypadło mi jechać 15 sierpnia, dzień ustawowo wolny od pracy, przez co zakaz handlu trochę utrudniał zaopatrzenie na trasie, ale nie było kłopotu z uzupełnieniem zapasu wody na rynku w Klimontowie. Trafiłem tam zresztą na Festyn św. Jacka z okazji odpustu, było trochę za wcześnie na atrakcje, ale można już było kupić ręcznie robione regionalne pamiątki.

Rynek w Klimontowie

Kolejną niespodzianką było zahaczenie o miejsce upamiętnienia Bitwy pod Konarami. Jest ono związane z moim ulubionym bohaterem legionowym, Kazimierzem Piątkiem, znanym bardziej jako „Herwin”. To właśnie pod konarami został ranny w bitwie i nazajutrz zmarł od ran. Tuż przy szlaku znajduje się obelisk upamiętniający wydarzenia z maja 1915 roku. W Konarach też czeka nas do pokonania najbardziej wymagający z kilku tego dnia podjazdów.

Obelisk upamiętniający Bitwę pod Konarami w 1915 roku

Pędząc drogą wojewódzką (DW) nr 758 w Ujeździe warto być czujnym, bo naszym oczom ukazują się przepiękne ruiny Zamku Krzyżtopór. Cieszy się on ogromnym zainteresowaniem zwiedzających, ale też jest bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania. Warto spędzić tam kilka minut i przyglądnąć się ruinom z każdej strony. Za opłatą można je także zwiedzić od środka.

Zamek Krzyżtopór

Za Ujazdem szlak wraca na drogi lokalne, które lasami doprowadzają nas do Rakowa. Pośrodku rynku znalazłem otwarty MOR z czyściutką łazienką (jedyny jak do tej pory!) i informacją turystyczną. Dzięki niej dowiedziałem się, gdzie mogę zjeść lunch. Dekoracją rynku w Rakowie (czy raczej Placu Wolności) jest fontanna, a jakże – z rakami w roli głównej.

Rynek w Rakowie

Po kilometrach jazdy przez las kolejną niespodzianką była tłumnie oblegana plaża nad Jeziorem Borków i młyn wodny w Młynach, ale wcześniej wdzięcznie brzmiące miejscowości Marzysz Pierwszy i Marzysz Drugi.

Osiągając przedmieścia Kielc, po dojechaniu do DK 73 w Koszarach warto uważać. Szlak trochę tu błądzi, aby bezpiecznie pojechać dalej trzeba przed skrzyżowaniem skręcić w prawo i pojechać wzdłuż DK 73 do skrzyżowania z ulicą Księdza Ściegiennego, gdzie bezpiecznie przejazdem dla rowerów dostaniemy się na drugą stronę.

Kadzielnia w Kielcach

Szlak dalej trochę dodaje kilometrów objeżdżając stadion w lesie, ja spieszyłem się na pociąg, więc pojechałem od razu Aleją Na Stadion w prawo w kierunku centrum. Wróciłem na szlak w Parku Baranowskim by dać się zaprowadzić do Rezerwatu Kadzielnia. Nie było czasu na zwiedzanie, ale widok z góry i tak był niczego sobie. Od Kadzielni do ul. Sienkiewicza w centrum szlak prowadzi alejką wzdłuż rzeki Silnicy, bardzo popularną wśród rowerzystów. Nagrodą za trudy były lody z Lodziarni Nova.

Mostki nad Silnicą, po prawej ścieżka rowerowa

Trochę drżałem przed podróżą powrotną pociągiem z Kielc. Tłum na peronie, koniec długiego weekendu, kilkuminutowe opóźnienie przyjazdu pociągu i wizja warunków jazdy z dnia poprzedniego potęgowały wewnętrzny niepokój. Okazało się jednak, że w IC Żeromski warunki nie były wcale gorsze niż w pociągach Kolei Małopolskich – czekało na mnie łatwo dostępne miejsce dla rowerów i klimatyzacja. Drobnym mankamentem pociągów Flirt jest sposób wieszania rowerów powodujący, że kierownice zabierają połowę przejścia dla pasażerów. Powoduje to u niektórych frustrację, którą wylewają na właścicieli rowerów zamiast na konstruktorów wagonu. Nie licząc tego drobiazgu półtoragodzinna podróż była naprawdę komfortowa.

IC Żeromski

Podsumowując: Green Velo łącząca Rzeszów i Kielce to 280 km w większości ciekawej trasy, trochę atrakcyjniejszej w świętokrzyskim niż w podkarpackim. Moim zdaniem nie nadaje się ona do jazdy rowerem szosowym, nie tylko z powodu kilometrów dróg szutrowych, ale także (a może przede wszystkim) z powodu kilku odcinków dróg o koszmarnie złej nawierzchni asfaltowej (wielokrotnie łatanej, często kilka warstw łat jedna na drugiej), szczególnie na dojeździe do Klimontowa, ale także w kilku innych miejscach w województwie świętokrzyskim. Szlak jest dobrze oznakowany, nie powinno być problemu z przejechaniem go bez mapy czy nawigacji. Liczba i gęstość MOR-ów jest wystarczająca, nie dostrzegłem w pobliżu nich wielu sklepów, ale są one na tyle gęsto przy trasie, że nie powinniśmy mieć problemów z uzupełnieniem zapasów wody czy prowiantu. Chętnym do poznania okolicy doradzam podzielenie wyjazdu na 3 dni, może z dodatkowym noclegiem w okolicach Rudnika nad Sanem lub Ulanowa. Nie będziecie wtedy skazani na gnanie i będziecie mogli poświęcić więcej czasu okolicznym atrakcjom. Tym, którzy wolą zjazdy od podjazdów ciekawsza może się wydać opcja jazdy w stronę przeciwną, dla której bilans podjazdów i zjazdów jest o kilkadziesiąt metrów korzystniejszy. 1170 metrów podjazdów nie jest dużym wyzwaniem jak na dwudniowy wyjazd, jednak gdy piszę te słowa, równo dobę po powrocie, czuję mięśnie czworogłowe ud. Nie mam jednak wątpliwości: Green Velo odwiedzę jeszcze nie raz!

2 odpowiedzi na “Zielo Velo z Rzeszowa do Kielc”

  1. Dziękujemy za ciepłe słowa dotyczące naszego wspólnego „kręcenia” w drodze do Łańcuta. Miło jest spotykać po drodze ciekawych i fajnych ludzi, wspólnie wypić kawę, porozmawiać – co sprawia, że oprócz piękna otaczającej nas przyrody doceniamy również wartości jakie nas łączą.
    Podziwiamy Cię Paweł za twoje dokonania. Tak trzymaj!

    1. Coś czuję, że już wkrótce wrócę w świętokrzyskie. Jest szansa na ponowne spotkanie „na szlaku”, na co już się cieszę. Dziękuję i pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.